Historia, Ludzie

Schabowe z odzysku sprzedawali w centrum Sztokholmu

Opublikowano 08 kwietnia 2015, autor: Łukasz Prusak

Tak emigracja zarobkowa młodego pokolenia wyglądała 40 lat temu

69-letni Janusz Seredyn z Dęblina od zawsze lubił podróżować. Ale nie zawsze robił to dla przyjemności. Jako młody chłopak wyjechał na Zachód za chlebem i na leczenie.

Był rok 1974, kiedy nasz bohater trafił do Szwecji z powodów zdrowotnych. Seredyn cierpiał na niedokrwienie kończyn dolnych. Choroba zaatakowała obie nogi, ale prawa była w gorszym stanie. Dęblinianin, który wówczas studiował na Politechnice Krakowskiej wspomina, że dużo palił, a to było zgubne dla jego zdrowia. Trafił do profesora nazwiskiem Bros – specjalisty naczyniowca. – Mieszkał na osiedlu Drozdów w Katowicach, tam gdzie towarzysz Gierek. Latał samolotem do pracy do szpitala kolejowego we Wrocławiu – opowiada Seredyn. Po konsultacji Bros wysłał swojego pacjenta na leczenie do Sztokholmu. Żeby wyjechać z kraju trzeba było mieć przydział 120 dolarów. Bez tego nie można było starać się o paszport. Seredyn dostał papiery dopiero za drugim podejściem. Wizyta u chirurga w Sztokholmie skończyła się amputacją dwóch palców. Nasz bohater nie miał jednak czasu wracać do zdrowia. Poszedł do pracy. Zatrudnił się w ekskluzywnym hotelu „Salciobaden”. Pracował na zmywaku.

Polak potrafi

Szybko zorientował się, że Polacy w stolicy Szwecji nieźle sobie radzą. Pan Janusz miał dobrą fuchę. Był w okienku, gdzie z sali jadalnej przyjmowało się naczynia do zmywania. Często trafiały tam prawie pełne talerze. Seredyn segregował żywność. To co się nadawało do ponownego spożycia trafiało do specjalnych garnków. – Oddzielnie schabowe, sałatki, wino – wylicza. Produkty polska obsługa sprzedawała później rodakom w wyznaczonym miejscu w centrum miasta.

Atak na śmietniku

Oprócz Polaków w hotelu pracowali głównie Jugosłowianie, Turcy, Peruwiańczycy i… Indianin. Był szefem boyów hotelowych. – Wysoki, przystojny. Miał długie czarne, proste włosy – opowiada nasz rozmówca, któremu czerwonoskóry kompan ocalił zdrowie, a może i życie. Obronił go przed atakiem borsuka. – Na zapleczu hotelu były kosze na śmieci. Poszedłem wyrzucić odpadki. A tam kręciły się dzikie zwierzęta i akurat na żer wyszedł borsuk. Wyglądał jak średni pies. Spore bydlę – opowiada pan Janusz. Zwierzak był wyraźnie niezadowolony, że młody człowiek wchodzi mu w paradę. Już miał atakować, kiedy zza pleców Seredyna wyskoczył Indianin. W ręku miał nóż. Wbił go borsukowi w głowę. Zwierze piszcząc i zwijając się z bólu po chwili zdechło.

Mercedes za pierwszą wypłatę

Za pierwszą wypłatę pan Janusz na spółkę z kolegą Romkiem kupili osobowego mercedesa. Głównie z myślą o dojazdach do pracy, bo z powodu horrendalnego cła nie dało się sprowadzić „merca” nad Wisłę. Auto kosztowało 1100 koron. Więc przy zarobkach rzędu prawie 2 tys. koron nie był to duży wydatek. Od tamtej pory Seredyn jest miłośnikiem tej marki. Peruwiańczycy, z którymi pracował, sprowadzali wówczas ze Stanów samochody pontiac. – Ciekawostką jest to, że jak się później okazało, kupiliśmy nasz samochód z ogłoszenia od znanego fińskiego pisarza – opowiada.

Seredyn podczas pobytu w Sztokholmie nie narzekał na brak zajęć. W dzień pracował w hotelu. Wieczorami i nocami dorabiał w firmie sprzątającej. Wspomina, jak na zmianie robił z czarnoskórym kolegą. – Leser był z niego straszny.  Zawsze w nocy chował się w kącie, gdzie jest ciemno i spał. Wcale nie było go widać. Wstawał godzinę przed końcem zmiany i sprzątał „po łepkach” – mówi pan Janusz.

Do Szwecji przyjechał jeszcze raz. Po powrocie przerwał studia i wrócił do Dęblina. Tu pracy nie miał. Znalazł ją dopiero w Zakładach Wielobranżowych w Puławach. Pieniądze, które zarobił za granicą, pomogły mu urządzić się w Polsce.

Napisz komentarz »