Samorząd

Pierwsze sesje to pisanie uchwał „na kolanie”

Opublikowano 09 czerwca 2015, autor: Marlena Ochal, Tomasz Mikusek

Radni chcieli wszystkie problemy rozwiązać natychmiast, ale zderzyli się z brakiem pieniędzy. Początki lokalnych samorządów w Dęblinie i Stężycy wspominają Andrzej Banaś i Henryk Sobiechowski

Pierwsze wolne wybory zastały Andrzeja Banasia w roli pracownika mianowanego Urzędu Miejskiego w Dęblinie. – Radnym byłem od 1984 r. i miałem ogromną satysfakcję, że startując z własnego komitetu, zdobyłem mandat w rywalizacji z Mieczysławą Kopińską, kandydatką z ramienia Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” w Dęblinie – wspomina Andrzej Banaś. Rada liczyła wówczas 24 radnych, a od 4 kwietnia 1994 r., po przemeldowaniu mieszkańców Staw, nawet 25. Przewodniczącym pierwszej po 89. roku rady miasta został Krzysztof Bębas. Do zarządu miasta wszedł Andrzej Banaś.

Samorządowiec wspomina, że pierwszy okres działania samorządu był trudny, dziewiczy i pionierski na wielu płaszczyznach. – Ale pełen zachwytu, euforii, woli rozwiązywania problemów. Pierwsze sesje to pisanie uchwał „na kolanie”, na zamówienie, w czasie przerwy. W wielu kwestiach brakowało przepisów. Dlatego sesje trwały przez trzy dni i kończyły się po godzinie 22 – opowiada Banaś.

Ogromne potrzeby

Dęblin borykał się z dużymi zapóźnieniami i potrzebami w infrastrukturze. Brakowało oczyszczalni ścieków, centralnego ujęcia wody. Miasto miało problem z wysypiskiem. Musiało rozwiązać sprawę wytyczenia granic. Mieszkańcy Staw zameldowani byli w Rykach. Potrzebny był wiadukt nad linią kolejową Warszawa – Lublin. – Radni wybrani po raz pierwszy chcieli wszystkie te problemy rozwiązać natychmiast, ale zderzyli się z zaporą, jaką był brak pieniędzy i przepisów – mówi samorządowiec.

Zaczęli więc od opracowania i uchwalenia statutu gminy, regulaminu pracy rady miejskiej, regulaminu organizacyjnego urzędu miejskiego. – Skarbnik opracowywał pierwszy budżet, w którym otrzymaliśmy własne źródła dochodów i możliwość decydowania o wydatkach dodaje pan Andrzej.

Kłopoty z wyborem wójta

Początki samorządu w Stężycy wspomina z kolei radny Henryk Sobiechowski. Pierwszym przewodniczącym miał być Stefan Bilski. Jednak radny Brzuszczak z Rokitni podszedł do Sobiechowskiego i namawiał go, aby kandydował na przewodniczącego. – Przed głosowaniem Stefan miał przewagę 16 do 5, więc chciałem zrezygnować – wspomina pan Henryk. Jednak w kuluarach mówiło się, że rozkład głosów będzie inny. Sobiechowski dostał 12, a Bilski 9 głosów.

Na początku gminy nie miały statutów. Radni opierali się na wytycznych z ustawy. Decydowali w ten sposób o wyborze wójta. W Stężycy pierwszym został Rafał Błachnio. Na krótko. Uchwala o jego wyborze została zaskarżona. – Ponieważ w ustawie był zapis, że wygrywa kandydat, który uzyska wynik 50 proc. plus jeden głos, a przy wyniku 11 za i 10 przeciw nie było mowy o zgodności z przepisami – wspomina radny Sobiechowski.

Wybory zostały powtórzone. Na następnej sesji najwięcej głosów zdobył Jan Krasuń. – Szczęściem dla Stężycy było to, że wójtem został właśnie on – wspomina Sobiechowski. – Był nadzwyczaj urokliwym i bardzo komunikatywnym facetem – dodaje. Gdziekolwiek jeździł, wszyscy mówili do niego „Panie Janku, Panie Janku”. Szybko budował relacje i nawiązywał kontakty. – Dzięki temu pozyskiwaliśmy więcej funduszy na rozwój gminy – mówi były przewodniczący.

Wspólne konsultacje

Radni ze Stężycy na początku lat 90. robili wspólne spotkania z dęblińską radą. Rozmawiali na temat budowy kanalizacji, omawiali wspólne inwestycje. – Chcieliśmy się spotykać, ponieważ razem się uczyliśmy działania w samorządzie – mówi Sobiechowski. Dużym problemem było ustalanie podatków. Starali się je tak poukładać, aby każdy z mieszkańców był  traktowany równo.

Napisz komentarz »