Historia

„Karabiny maszynowe chowaliśmy w mrowisko”

Opublikowano 28 czerwca 2016, autor: Łukasz Prusak

Pod osłoną nocy 20 ludzi szabrowało niemiecki pociąg wojskowy, który wiózł żywność i uzbrojenie na front wschodni. – Zdobyliśmy kilka furmanek broni i konserw – wspomina porucznik Kazimierz Mojak

Kombatant, żołnierz 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK mieszkający w Rykach ma dziś 89 lat, ale i fenomenalną pamięć. Wydarzenia z czasów wojny i okupacji są dla niego wciąż żywe. Do tego pikantnymi wspomnieniami „sypie, jak z rękawa”. Słucha się go z wielką przyjemnością.

Przedwojenny harcerz

Mojak urodził się na Wołyniu we wsi Augustów. Około 70 km do dzisiejszej granicy Polski. Młodsi Czytelnicy muszą wiedzieć, że Wołyń to historyczna nazwa regionu w dorzeczu górnego Bugu, obecnie część zachodniej Ukrainy. Kiedy dorastał, czasy były niespokojne. Kampania wrześniowa 1939 roku na Wołyniu nie odbiła się na ludziach. Kłopoty zaczęły się, kiedy w czerwcu 1942 roku hitlerowskie Niemcy napadły na ZSRR. – Razem z kolegami zbieraliśmy karabiny i pistolety, które uciekając porzucili czerwonoarmiści. Niektórzy wiali na bosaka – mówi Mojak. Wspomina, że już wtedy przydała mu się wiedza z przysposobienia obronnego. Przed wojną należał do harcerstwa. W wakacje jeździł na wojskowe obozy szkoleniowe. Zdobyte tam umiejętności miały niedługo zaprocentować. Zdobytą po Rosjanach broń trzeba było ukryć. Mojak z kolegami chował ją w leśnych skrytkach – na przykład w mrowiskach. O tym, że chłopcy mają w dyspozycji trzy rkm-y i kilkanaście kbk-ów nie wiedzieli nawet ich rodzice.

Zgięło 12 osób

W kwietniu 1943 roku zaczęła zawiązywać się zbrojna samoobrona. Wstąpił do niej także pan Kazimierz. Zaczęło dochodzić do walk z Ukraińcami. Nacjonaliści z  Ukraińskiej Powstańczej Armii zaczęli dopuszczać się zbrodni na Polakach. W Augustowie doszło do mordu na rodzinie Romanowskich. Zgięło 12 osób. – W odwecie i ku przestrodze ostrzelaliśmy wieś, w której mieszkali napastnicy. Waliliśmy po dachach – mówi Mojak. – Przed wojną była sielanka. Polacy żenili się z Ukrainkami i odwrotnie. Jak weszli Niemcy, wszystko się zmieniło – dodaje.

W Augustowie był porucznik nazwiskiem Bedychaj. On stanął na czele organizującej się polskiej samoobrony. Kłopot polegał na tym, że brakowało doświadczonych oficerów, weteranów kampanii wrześniowej. Nasz rozmówca dostał rozkaz przedostania się na drugą stronę Bugu w okolice Chełma i Rejowca. Tam miał skontaktować się z człowiekiem o nazwisku Kawka. On miał wskazać oficerów, którzy wesprą raczkującą na Wołyniu konspirację. Kiedy jesienią 1943 pan Kazimierz i jego koledzy dostali się w wyznaczone miejsce, nie wiedzieli jeszcze, że zostaną tam na dłużej. Mojak nie wiedział, że będzie brał udział w dwóch niebezpiecznych akcjach.

Bohaterski skok

Pod Chełmem zajęli się nimi miejscowi konspiratorzy Armii Krajowej. Dostał się pod komendę „Rębacza”. Mojak, który otrzymał wówczas pseudonim „Wrona” (przeleciał z drugiej strony Bugu), wraz z kolegami znalazł zatrudnienie w majątku zajętym przez Niemców. Były tam magazyny, z których młodzi kradli ubrania na potrzeby partyzantów. Sposób był prosty. Mojak z kompanami po robocie zostawiali je na parapecie przy niezamkniętych na skobel oknach. Miejscowe dojarki krów nad ranem wynosiły je z majątku.

Pan Kazimierz wspomina też akcję odbicia więźniów, których hitlerowcy transportowali z Rejowca do Chełma. Na szczęście dla oddziału partyzanckiego, jako pierwsza na czele kolumny jechała tankietka, czyli mały czołg. Gdyby jechała na końcu, atakujący transport na wiadukcie kolejowym partyzanci staliby się dla niej łatwym celem. Kiedy Polacy ruszyli, tankietka „uciekła” w kierunku Chełma, żeby wezwać posiłki. Partyzanci mieli wystarczająco dużo czasu, żeby przypuścić ofensywę i odbić więźniów. Niemcy z konwoju nie mieli nic do powiedzenia. Jak opowiada kombatant, w ręce Polaków wpadła jeszcze skrzynia z amunicją. Zdobył ją pan Kazimierz bohaterskim skokiem, który przypłacił raną postrzałową i złamanym obojczykiem. – Strachu wcale się nie czuło – wspomina.

Pod osłoną nocy

Pan Kazimierz opowiada też o innej brawurowej akcji, kiedy to partyzanci, po wcześniejszym unieszkodliwieniu wartowników, obrobili niemiecki pociąg wiozący broń i żywność na front wschodni. Dzięki kontaktom partyzantów z kolejarzami skład został odstawiony na bocznicę. Ale i tak 300 metrów od niemieckiej wartowni, gdzie pod bronią było dwustu żołnierzy. Nie przeszkodziło to jednak naszym w robocie. Pod osłoną nocy na 15 furmanek partyzanci załadowali to co najcenniejsze – broń i konserwy. Mojak stał na czatach. – Wszyscy chodziliśmy na paluszkach – wspomina. Niemcy o kradzieży dowiedzieli się rano. Było już jednak za późno.

W odwiedzinach u „Pani Wołynia”

Niedawno Kazimierz Mojak gościł w parafii św. Wincentego a Paulo w Otwocku. To tam znajduje się cudowny obraz Matki Bożej Swojczowskiej. Obraz przedstawiający Matkę Bożą z Dzieciątkiem Jezus powstał najprawdopodobniej w XVII wieku. Pochodzi z Wołynia. Przez wiernych uważany jest za cudowny.  Kazimierz Mojak złożył przed obrazem jedno ze swoich najważniejszych odznaczeń, „Krzyż Samoobrony”.  Zawisł on obok obrazu w bocznej kaplicy świątyni.

Napisz komentarz »