Historia

„Ubecy bili w ryj. Raz straciłem przytomność”

Opublikowano 19 lipca 2016, autor: Łukasz Prusak

Siedział w celi z dwoma „kretami”. Kiedy jego brali do katowni, oni wcinali schabowe z kapustą

Kazimierz Mojak operował na lewym brzegu Bugu, w okolicach Chełma i Rejowca. Jego oddział m.in. brał udział w akcji rabunkowej na niemieckim pociągu wojskowym i odbicia więźniów z transportu. Wydarzenia, o których opowiada nam kombatant, żołnierz 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK rozgrywały się w latach 1943 – 44. Mieszkający w Rykach Kazimierz Mojak ma dziś 89 lat, ale i fenomenalną pamięć. Wydarzenia z czasów wojny i okupacji są dla niego wciąż żywe. Do tego pikantnymi wspomnieniami „sypie, jak z rękawa”.

Szmuglowali trotyl

Na Wołyń (historyczna nazwa regionu w dorzeczu górnego Bugu, obecnie część zachodniej Ukrainy) wracał co miesiąc. W styczniu 1944 r. oddział Mojaka we wsi Chryczynie (po ukraińskiej stronie) przerzucał 60 chłopaków z Warszawy na Wołyń. Mieli być wzmocnieniem lokalnych oddziałów AK. Mojak opowiada, że dla jednego młodego oficera z okupowanych terenów zaskoczeniem było, że na Wołyniu już powiewa biało-czerwona flaga, a dzieciarnia biega z bronią po polu. Część z przerzuconych przez Bug partyzantów specjalizowała się w saperce. Kolejnym znów razem oddział Mojaka szmuglował z Warszawy trzy tony trotylu. Był on potrzebny na kresach do akcji sabotażowych na uciekających na zachód oddziałach Wermachtu. – Niemcy uciekali, jak tylko mogli – wspomina Mojak. Opowiada też, że wśród Wołyniaków powszechny był pogląd, iż Armia Czerwona przyniesie kolejną okupację, a dla żołnierzy AK nadchodzą prześladowania.

Wrogowie podziemia

Część 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK przeprawiła się przez Prypeć i dołączyła do sformowanej w ZSRR armii Berlinga. Mojak został na Wołyniu. W czerwcu 1944 r., kiedy wkroczyli Rosjanie, dowództwo AK zostało rozwiązane. W tym czasie decyzją Polskiego Komitet Wyzwolenia Narodowego powstały Korpusy Bezpieczeństwa Wewnętrznego. KBW powołano do walki z tak zwanym podziemiem reakcyjnym, do którego zaliczano polskie podziemie zbrojne, ukraińskie UPA i OUN i niemiecki Werwolf oraz zapewnienia ładu i porządku publicznego na terytorium kraju. – Wielu naszych wstępowało do KBW, żeby ratować kolegów – wspomina Mojak, który na własnej skórze przekonał się, że koledzy „z lasu” nie zostawią go samego w łapach komunistów.

Przez donos kolegi zwinęli mnie i zawieźli do Chełma – mówi pan Kazimierz. W katowni, która mieściła się w gimnazjum Czarneckiego zamknęli go w celi z dwoma obcymi. Mojak wspomina przesłuchania. –  Często bili w ryj. Raz straciłem przytomność – opowiada. Dodaje, że podejrzewał, iż współwięźniowie mogli być „kretami”. Partyzant wyczuł od „kolegów” zapach schabowych z kapustą. – Kto więźniom daje taki porządny obiad – zastanawiał się. Innym znów razem, kiedy cała trójka wróciła z przesłuchania, Mojak znalazł pod swoją pryczą lufę od karabinu. – Pytam się ich kto to tutaj wsadził? Powiedzieli, że została przyniesiona razem ze snopkiem a potem dorzucili, że tej nocy uciekamy. Chcieli, żebym szedł pierwszy – mówi kombatant. Czuł, że to podpucha. Z celi się nie ruszył.

„Matka oczy wypłakała” 

Wojskowi zabrali go do innej jednostki. Tam spotkał znajomego kapitana, byłego Wołyniaka. Ten poznał Kazika. Schował jego dokumenty do szuflady i powiedział do UB-eka, że młody zostaje i na katownię nie wraca. – Wstawił się za mnie. Poszliśmy na górę do pokoju z perskim dywanem. Śmiał się, że tyle uciekałem i dałem się złapać jako dezerter – wspomina rozmowę z kapitanem Mojak. Nazwiska dobroczyńcy nie pamięta. Ten oddał Mojakowi dokumenty i poinformował, że będzie spał w koszarach z żołnierzami. – Powiedział, że jak ucieknę to teraz on mnie złapie – wspomina z uśmiechem pan Kazimierz. Dostał też od kapitana zadanie. Miał iść na chełmski bazar, znaleźć stoisko z numerem 32 i kupić tam dwie kajzerki. Brzmiało trochę niedorzecznie, bo w tym miejscu dziewczyna sprzedawała warzywa. Poznała Kazika. To była jego stryjeczna siostra jeszcze z rodzinnej wsi, z Augustowa. Okazało się, że miała wieści o rodzicach pana Mojaka. Byli cali i zdrowi. – Matka oczy wypłakała, nie wiedziała co się z tobą dzieje – opowiadała siostra. Zakup kajzerek na warzywniku to był element konspiracji. Mojak dostał do krewnej zalakowaną kopertę, a w niej fałszywe dokumenty – dokładnie metrykę. Ta na dobre pozwoliła Mojakowi na zerwanie się z obserwacji komunistów. Pan Kazimierz zamieszkał w Rykach w 1953 roku. W te strony „ściągnął go” brat, który pojął za żonę dziewczynę z Żelechowa.

komentarz »
  1. XXXX 30 sierpnia 2016 08:37 - Odpowiedź

    Pytanie czemu Pan Mojak tyle razy zmieniał nazwisko po wojnie?? Czy ma coś do ukrycia??

Napisz komentarz »

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.