Historia

„Kacap zagroził, że wszystkich granatami rozwali”

Opublikowano 30 sierpnia 2016, autor: Łukasz Prusak

Mieszkańcy Swat omal nie przypłacili życiem pogoni za radzieckim żołnierzem, który ukradł konia

Wspomnień Józefa Dróżdża słucha się z przyjemnością. I żartem sypnie, często pikantnym, i jak trzeba to przeklnie. Dobiegający 90-siątki, były żołnierz Marynarki Wojennej, to dziarski facet. W Rykach jest regularnie co tydzień w czwartek. Przyjeżdża rowerem. na targ. Dzięki uprzejmości Tadeusza Dorosia, lokalnego miłośnika historii, odwiedziliśmy pana Józefa w jego domu  w Swatach. Opowiedział nam co tu się działo w 1944 roku, jak tylko weszli „ruscy”. Wielu wyzwoleńczych „sojuszników” okazywało się bandytami i złodziejami.

„Dawaj kobyłę”

Przekonali się o tym choćby Antoni Majchrzak i Bolesław Nagadowski. Ten drugi pożyczył kobyłę od sąsiada i poszedł orać swoje pole. Majchrzak w tym czasie krzątał się po podwórku. Akurat drogą przejeżdżał konno czerwonoarmista. Zatrzymał się i mówi do Nagadowskiego – „dawaj kobyłę”. Gospodarz próbował tłumaczyć, że to nie jego, że sąsiada. Nie było gadki. Żołnierz zabrał zwierzę i odjechał w kierunku Zielonki.

Nagadowski zawiadomił Majchrzaka. Ten dogonił „ruska” i próbował dobić z nim targu. Chciał odkupić swojego konia. Żołnierz zgodził się za 9 litrów bimbru. Kiedy żołnierz został na miejscu, Majchrzak pobiegł do sąsiadów po pomoc. Wpadł do domu Dróżdżów. – Pyta się mojego ojca:  Władek, masz wódkę? – opowiada pan Józef, który wówczas miał 11 lat. Gorzały nie było, ale chłopi skrzyknęli się i postanowili odzyskać skradzionego konia. Na rozmowy z czerwonoarmistą ruszyli: Majchrzak, Nagadowski, Wnuk, Dróżdż i młody pan Józef.

Oni z rezerwą. Bali się. Ja dzieciak strachu nie czułem. Walę do tego ruskiego – wspomina Dróżdż. Żołnierz załatwiał właśnie za stodołą potrzebę. Zerwał się na równe nogi, portki podciągnął. Złapał chłopaka i idą. Koło konia czekali już mężczyźni. Wywiązała się sprzeczka. – Ojciec wyrwał „ruskiemu” pepeszę. Pozostawali trochę go oklepali – wspomina Dróżdż. Wzięli konia, rozbroili żołnierza i ruszyli.

Złapał za siekierę

Zmierzali  do pobliskiej komendantury, żeby powiedzieć o kradzieży i przekazać pojmanego. – Ten kacap to był bystrzaka. Zaczął krzyczeć, że wszystkich granatami rozwali – opowiada pan Józef. Przestraszeni Polacy rzucili się do ucieczki. Rosjanin siadł na swojego konia, którego kazano mu prowadzić i ruszył przed siebie. Chciał dogonić Majchrzaka, który miał jego pepeszę. „Ruski” go dopadł z nożem w ręku. Zaatakował cywila. – Ten broniąc się rzucił pepeszę i złapał nóż za ostrze oburącz. Poprzecinało mu „poduszki” – mówi senior. Ludzie się zlecieli. – Władysław Filipek złapał za siekierę i na kacapa. Gdyby nie mój ojciec, byłby go zarąbał – twierdzi nasz rozmówca. W końcu cywile żołnierza obezwładnili i zaprowadzili do komendanta. Jakie było zdziwienie, kiedy ten oddał zatrzymanemu karabin i puścił go wolno. Czerwonoarmista odgrażał się jeszcze, że go popamiętają. Długo nie czekali. Następnego dnia rabował dalej.

O żołnierzach radzieckich – złodziejach krążył taki dowcip:

Jechał żołnierz konną. Na polu spotkał chłopa, który przerzucał gnój. Dzień dobry. Która godzina – zagadał jeździec. Chłop postawił widły w sztorc. Spojrzał jak pada słońce. 15. – odpowiedział. „Rusek” patrzy na swój zegarek. Rzeczywiście. 15. – To się zamienimy – stwierdził żołnierz zabierając widły i oddając zegarek.

 

Napisz komentarz »