Aktualności

Dalajlama prawie na wyciągnięcie ręki

Opublikowano 31 stycznia 2019, autor:

Szczyty, przełęcze i doliny Himalajów zapierały dech w piersiach. A o orientalnym uroku śpiewanych wersetów mantry trudno zapomnieć do dziś. Rycka podróżniczka zwiedziła wielobarwny świat północnych Indii

Ten kraj można kochać, albo nienawidzić. Ja go pokochałam i wybrałam się tam po raz czwarty – mówi Hanna Dąbrowska. Tym razem jako cel wyprawy wybrała „Krainę Wysokich Przełęczy”. Na kosztowną eskapadę trzeba było odkładać pieniądze przez wiele miesięcy, ale 14-dniowe atrakcje wynagrodziły wyrzeczenia. Intensywny program wyjazdu zaprowadził turystkę na wysokogórskie okolice regionu Ladakh. Przez większość czasu pani Hanna przebywała w miejscach na wysokości powyżej 3000 m n.p.m.

Świat bez cienia agresji

Wyprawa dała o sobie znać mocnym akcentem już na samym początku. Podróżniczka zobaczyła miasto Śrinagar. Tym, co szczególnie w nim zachwyca jest jezioro położone w samym centrum miejscowości. Na tafli wody znajdują się drewniane łodzie, w których uczestnicy wycieczki spędzili jedną noc. Eksplozją zieleni uwagę przyciągały ogrody zaprojektowane przez sułtana. Ciekawość wzbudziły też krowy dumnie spacerujące po targu i zaglądające do straganów. Według tamtejszych wierzeń szczęście miał ten, czyjego towarów zwierzęta spróbowały.

Ale to nie zabytki i kultura zwróciły szczególną uwagę pani Hanny. Jej zdaniem największym atutem regionu są mieszkańcy. – To w większości Tybetańczycy, którzy się tu urodzili, albo uciekli ze swoich stron, gdy Chiny zajęły ich kraj. Są miłymi i sympatycznymi ludźmi, bardzo spokojnymi i niezdolnymi do agresji. Na ich twarzach zawsze gości szczery, szeroki uśmiech. Tu każdy każdego pozdrawia, nawet gdy widzi go pierwszy raz w życiu – zaznacza podróżniczka.

Najgorsze są osuwiska

Życzliwość tubylców widać zwłaszcza podczas trudnych przepraw wiodących do najciekawszych miejsc. Za każdym razem trzeba tu bowiem pokonywać wąskie, górskie drogi wiodące wzdłuż stromych himalajskich zboczy. I choć podczas podróży samochodem widoki są niesamowite, to na jadących czyha wiele zagrożeń. Dużo obaw budzą przede wszystkim osuwające się skały. – Mogą zatarasować przejazd, a nawet zepchnąć samochód w dół. W trakcie drogi kilkakrotnie widziałam pokryte rdzą szkielety porzuconych pojazdów. Warto więc czasem westchnąć do lokalnych duchów, by miały podróżnych w swojej opiece – zauważa Dąbrowska.

Na szczęście przy turystach zawsze czuwają miejscowi ludzie. To oni sprawdzają, czy za zakrętem nie ma innego pojazdu, czy nie osuwają się głazy, a jeśli zalegają na trasie, wtedy je odrzucają. – Szczególnie mili są przy wysiadaniu z samochodu. Podstawiają podróżnikom stołeczek, by nie było im zbyt stromo i pomagają zejść – zauważa pani Hanna.

Droga na „Dachu świata”

Mieszkanka Ryk wie, o czym mówi, bo sama doświadczyła przejazdu przez kilka himalajskich przełęczy. Kobieta pokonała m.in. przełęcz Chang La położoną 5290 m n.p.m. i Khardung La na wysokości bagatela 5602 m n.p.m. – W ten sposób ziściło się jedno z moich największych marzeń: przejechać jedną z najwyżej położonych dróg na świecie – zdradza pani Hanna.

Każda podróż, choć trudna, otwierała jednak u swego kresu niezwykłe widoki. Na końcu jednej z takich wypraw przed oczami wędrowców ukazała się malownicza Dolina Nubra. – To wysokogórska pustynia zamknięta między łańcuchami Zachodnich Himalajów i Karakorum. Szare, masywne szczyty gór wyrastają tu wprost z pustynnej ziemi i kontrastują z zielenią doliny – opowiada podróżniczka. Drzewa i inne rośliny zasilane są tu przez dwie rzeki: Shyok i Nubrę. – Nad ich brzegami są położone wioski i sady, w których rosną podobno najsmaczniejsze morele w tej części Himalajów – mówi pani Hanna. A nad całą doliną czuwają klasztory i posąg Buddy.

Modlitwy unoszone wiatrem

Równie ciekawym punktem wycieczki okazało się zwiedzanie jeziora Pangong. To urokliwe miejsce, podobnie jak dolinę, można było zobaczyć dopiero po 6-godzinnej podróży górskimi drogami. – Jezioro jest położone na wysokości 4550 m n.p.m. Długi na 150 km i szeroki na 5 km pas wodny otoczony jest górami należącymi do Ladakh i Tybetu. W pogodne dni intensywność braw tego miejsca poraża. Błękit nieba odbija się w tafli jeziora, a góry mienią się odcieniami żółci i brązu. Zimą zaś lodowa tafla akwenu zlewa się z ośnieżonymi szczytami – mówi pani Hanna.

Feerię barw wzbogacają dodatkowo porozciągane sznury z zawieszonymi na nich kolorowymi chorągiewkami. To element buddyjskich wierzeń. Na niewielkich skrawkach materiału są zapisane modlitwy. – Buddyści wierzą, że wiatr szarpiący porozwieszane chorągiewki, będzie zanosił te modlitwy do niebios – tłumaczy pani Hanna. Ta nadzieja miejscowych jest tak duża, że sznury pełne kolorowych chorągiewek ciągną się całymi kilometrami wzdłuż górskich dróg.

„Klejnot osadzony w lotosie”

Z buddyjskimi wierzeniami mieszkanka Ryk zetknęła się jeszcze kilkakrotnie. Stało się tak za sprawą tybetańskich mnichów, których w okolicy nie brakuje. W górskim regionie Ladakh jest bowiem całkiem sporo klasztorów. Ale, by do nich wejść i zobaczyć, jak wyglądają nabożeństwa, trzeba wstać wcześnie rano i pokonać nawet kilkanaście kilometrów pod górę.

Sposób sprawowania buddyjskich modlitw jest następujący. Mnisi siadają po obu stronach nawy głównej. Przed sobą mają wąskie stoliki, a na nich wydrukowane treści modłów, czyli mantrę. Zwykle jest to krótki tekst, który w tłumaczeniu na polski oznacza: „Klejnot jest osadzony w lotosie”. Powtarzający mantrę mnisi używają też młynka modlitewnego, by modlitwa uniosła się w górę. A inny zakonnik w tym czasie uderza w bęben – relacjonuje pani Hanna. Po zakończonych modłach mnisi chętnie zapraszają gości na wspólne śniadanie. – Zwykle jest to solone mleko z jaka i gęsta prażona mąka jęczmienna (campa) – mówi Dąbrowska.

Dwie godziny za wcześnie

Podczas jednego z zaplanowanych wyjazdów zdarzyła się także rzecz nieoczekiwana. Podróżników doszły słuchy, że okolicę Ladakh odwiedzi w tych dniach Dalajlama. – Akurat miał pojawić się w jednym z klasztorów na trasie wiodącej do jeziora Pangong. Uznaliśmy, że gdy wstaniemy i wyjedziemy odpowiednio wcześnie, dotrzemy na czas. Ale gdy dojechaliśmy na miejsce okazało się, że wizyta została przesunięta o dwie godziny. Oczekiwać niestety nie mogliśmy ze względu na kolejne punkty wycieczki i trudną do przebycia, górską trasę. I choć niewiele brakowało, spotkanie z Dalajlamą nas ominęło – opowiada pani Hanna.

Ale dwutygodniowy pobyt w indyjskiej części Himalajów i tak wywołał na ryckiej podróżniczce niezapomniane wrażenia. – Ladakh to naprawdę niesamowita kraina. Ludzie i tybetański buddyzm nadają temu regionowi magii tak, że każdy czuje się tu, jak w cudownym miejscu – podsumowuje podróżniczka.

Tomasz Kępka

Napisz komentarz »