Aktualności, Historia

Dziesiątkami do nieba szli

Opublikowano 03 grudnia 2018, autor:

Do pierwszej deportacji Żydów z getta w Irenie doszło 6 maja 1942 r. Blisko 3 tys. osób zostało zagazowanych w obozie zagłady w Śródborowie

Na zwolnione w ten bestialski sposób miejsce hitlerowcy przywieźli osobowymi, wygodnymi pociągami ponad 2200 oszukanych Żydów słowackich z Pleszewa. Było wśród nich dużo rodzin bogatych, inteligenckich, którym obiecano godziwe warunki pracy i zamieszkania. Wylądowali w obskurnych drewnianych domkach, w izbach gdzie gnieździło się po kilka żydowskich rodzin, bez elementarnych wygód, bez wody, bez łazienek. Ubikacje to popularne ustępy na podwórkach.

Część tych rodzin Niemcy skierowali do pracy na budowę torów na tzw. „mijance” na nowej stacji Zarzeka, zaraz za Wieprzem w kierunku Puław. Skoszarowali całe żydowskie rodziny łącznie z kobietami i dziećmi w liczbie ok. 360 osób w kazamatach opuszczonego fortu Borowa.

 

Szałas w gęstych szuwarach

Tu splotły się losy więzionych Żydów z losami rodziny Gowinów z wsi Borowa. Senior rodziny, Jan Gowin, przed wojną pracował w piekarni wojskowej w Twierdzy Dęblin. W czasie okupacji Niemcy nakazali piekarzom wrócić do pracy w piekarni.

Na wiosnę 1942 roku Niemcy aresztowali całą zmianę piekarzy, oskarżając ich o udzielanie pomocy jeńcom sowieckim w ucieczkach przez kanały kanalizacyjne ze Stalagu 307 mieszczącego się w Twierdzy.

Po przesłuchaniach na posterunku żandarmerii w Irenie na ulicy Warszawskiej wypuścili ich i skierowali do innej pracy przy budowie baraków w Twierdzy.

Po kilku tygodniach wszyscy otrzymali nakazy zgłoszenia się do gestapo na Zamku w Lublinie w celu odsiedzenia trzech miesięcy więzienia. Z Borowej nakazy otrzymało siedmiu piekarzy. Po naradzie postanowili nie zgłaszać się i ukrywać, każdy na własną rękę.

Gowin już przed wojną zajmował się dodatkowo rybactwem, łowił siecią ryby w Wiśle i w jeziorze Matygi. W gęstych szuwarach zbudował szałas i tam się ukrywał. Pewnego dnia płynął łódką, nagle zauważył na brzegu niemieckiego żołnierza z wędką. Nie mógł się wycofać. Podpłynął i zaoferował Niemcowi kilkanaście okazałych ryb nawleczonych przez oskrzela i pysk na wiklinowy patyk. Niemiec podziękował i ofiarował Polakowi w zamian paczkę papierosów. Umówili się na następny dzień. Niemiec dostał nową porcję ryb, a Gowin papierosy.

Z czasem nawiązała się nić znajomości. Okazało się, że Niemiec jest komendantem i jednoosobowym nadzorcą obozu pracy przymusowej Żydów w forcie Borowa.

Żydzi pchali na wąskotorówce blaszane koliby z piaskiem z fortu na nasyp kolejowy. Kobiety i dzieci nie pracowały, przygotowywały posiłki dla pracujących.

Gowin z czasem poprosił Niemca, aby pozwolił mu zabierać z kuchni odpadki, przede wszystkim obierki z ziemniaków w celu nakarmienia nimi krowy. Niemiec wypisał Gowinowi przepustkę upoważniającą go do wchodzenia na teren obozu.

 

„Przemyt” chleba

 

Kiedyś Niemiec dowiedział się, że niedługo dostanie urlop. Kupił dwie gęsi, które zamierzał zawieźć rodzinie do Rzeszy. Na okres przechodni poprosił, aby Gowinowie tuczyli i przechowywali mu te gęsi. Pewnego dnia ośmieleni Żydzi z obozu poprosili Jana Gowina, aby kupił im chleba, bo stale byli głodni. Od tego dnia rodzina Gowinów zaczęła zaopatrywać Żydów w pieczywo. A było to niebezpieczne i skomplikowane.

We wsi Borowa chleb był na kartki, ale za Wisłą we wsi Gniewoszów można go było kupić bez kartek. Dlatego Gowin przeprawiał się rankiem z rowerem łódką na drugi brzeg. Żona uszyła mu plecaki i torby, w które mógł zmieścić 32 bochenki i jeszcze jechać rowerem, 34 już się nie dawało zabrać. Na brzegu we wsi Borowa czekał na niego syn Tadeusz (rocznik 1928) i pomagał po kryjomu zanieść chleb do domu.

Następnie cała rodzina: Jan, matka Bronisława, córka Bogumiła i syn Tadeusz rowami za wsią przekradali się do fortu i nosili chleb Żydom.

Żydzi mieli ukryte pieniądze i kosztowności, co pozwalało na nowe zakupy. Jak wspomina Tadeusz Żydzi sami z siebie dawali dodatkowe pieniądze Gowinowi za pomoc.

 

Ciała wpadały do dołu

Nadszedł tragiczny czerwcowy dzień 1943 roku. Gdzieś około 9. rano rodzina jak zwykle niosła chleb do fortu. Nagle zobaczyli na wałach uzbrojonych żandarmów. Rzucili w krzaki torby, ale Niemcy ich zauważyli. – Kom! Kom! – krzyczeli.

Niemcy wpadali w tłum wystraszonych Żydów i bijąc kijami ustawiali ich w szeregu i liczyli. Zagonili do szeregu także rodzinę Gowinów. Po ustawieniu tłumu pod karabinami prowadzili Żydów z fortu w kierunku piaskarni, tzw. Głasicy. Ok. 200-300 m od torów koparka wykopała duży, głęboki dół w suchej fosie. Na brzegu dołu ustawili dwa stoły. Podprowadzali po dziesięciu Żydów do pierwszego stołu i kazali wyłożyć wszystko, co mieli w kieszeniach, następnie każdy przechodził do drugiego stołu, gdzie oprawcy robili osobistą rewizję. Ustawiali dziesiątkę na skraju dołu i z dwóch ckmów strzelali. Ciała wpadały do dołu. Następna dziesiątka i następna dziesiątka (w tym kobiety i dzieci).

 

Koparka zasypywała dół złotym piaskiem

 

I tu wydarzył się cud. Rowerem nadjechał ze śniadania z Twierdzy Dęblin znajomy komendant obozu. Rzucił rower i wyprężony, krokiem defiladowym podszedł do dowódcy żandarmów i zameldował się.

Zauważył, że macha do niego matka Gowina, poznał ją. Ponownie krokiem defiladowym podszedł do komendanta plutonu egzekucyjnego i coś mu tłumaczył. Obaj podeszli do szeregu.

W pewnym momencie znajomy Niemiec wyciągnął całą czwórkę trzy kroki przed szereg. „Rans” – wskazał ręką aby pobiegli na koniec szeregu. Niepewni swego dalszego losu z przerażeniem obserwowali egzekucję i dantejskie sceny.

Egzekucja trwała ze trzy godziny. Z ogromnego tłumu na pobojowisku zostało tylko siedemnastu Niemców i czteroosobowa rodzina Gowinów.

Koparka zasypywała dół złotym piaskiem. Komendant wylegitymował ojca, który miał Auswais i Tadeusza, który miał legitymację, że pracuje u dróżnika. Puścił ich wolno. Matkę i siostrę kazał samochodem zawieźć do gminy do Gołębia, aby potwierdzić ich tożsamość. Po kilku godzinach obie szczęśliwie wróciły do domu.

Na podstawie relacji Tadeusza Gowina opracował Tadeusz Opieka

Napisz komentarz »