Historia

Przez donos proboszcza strcili życie i majątek

Opublikowano 04 listopada 2015, autor: Łukasz Prusak

Kiedy Teresa Podolak z Lenda Wielkiego opowiada o dziadkach, łza kręci się jej w oku. Przed wojną Jan i Leokadia Stachurscy byli właścicielami wzorcowego gospodarstwa. Jedna decyzja przekreśliła ich życie

Jan i Leokadia (z domu Pietrzak) pobrali się w 1908 roku. – On wysoki, ok. 210 centymetrów wzrostu, blondyn o ciemnych oczach. Ona też była piękną kobietą. Pochodziła z Ryczy – wspomina wnuczka Teresa Podolak. Ich gospodarstwo znajdowało się w koloni Czernic. Oboje pobierali nauki w szkołach rolniczych. Leokadia skończyła szkołę dla dziewcząt ze wsi w Kruszynku. Jan jako młodzian pracował u właściciela dóbr Dwórzec. To on wysłał go do szkoły rolniczej w Pszczelinie. Tam nauczył się prowadzenia pasieki, którą później z powodzeniem rozwijał w swoim gospodarstwie.

– Dziadek, za pieniądze z kredytu i oszczędności, kupił zalesioną ziemię od Żyda z Ryk. Był to teren piaszczysty, zabagniony. Metr za metrem wydzierał tę zapuszczoną ziemię i na niej gospodarował – opowiada pani Teresa.

Byli samowystarczalni

Stachurscy pracowali na ok. 25 hektarach, w tym były tereny zalesione. Po ich wykarczowaniu Jan zlecił wykopanie dwóch stawów rybnych. Na pozostałym areale rosło: żyto, owies, gryka (rzadko spotykana), len, funkcjonowały łąki. Rodzina była praktycznie samowystarczalna. Mieli własne płody, mleko od krowy, mięso ze świń. Prąd dostarczała przydomowa farma wiatrowa. Stachurscy sadzili len, z którego sami wyrabiali płótna, a później zlecali żydowskim krawcom szycie ubrań. Dom opalali drzewem z własnego lasu i wysuszonym torfem, który pozyskiwali ze swoich torfowisk. Jan Stachurski po kilku latach postawił piękny murowany dom na wysokiej podmurówce. – Miał ogromną kuchnię, spiżarnię i trzy pokoje. Podłogi i sufity były z drewna – wspomina Podolak.

Podpadli proboszczowi?

Był lipcowy poranek 1942 roku, kiedy pod dom Stachurskich zajechało gestapo. Przyjechali aresztować gospodarza i jego rodzinę. Nie było żadnego tłumaczenia. Jan i najstarszy syn Henryk trafili na komendę w Dęblinie. Katowany popełnił samobójstwo. Jan trafił do Oświęcimia, gdzie zmarł.po roku. Jego żona Leokadia zmarła w więzieniu na zamku w Lublinie. Najmłodszy syn  Mieczysław nie wrócił z obozu w Gross-Rosen. Syna Tadeusza też pojmali gestapowcy, ale został uwolniony przez partyzantów. Kilka dni później pojawił się w okolicy domu. Wtedy dosięgnęła go niemiecka kula. Po aresztowaniu Niemcy rozgrabili gospodarstwo. Wywieźli konie, krowy, złupili co kosztowniejsze przedmioty. Jedyną osobą, która przeżyła tę tragedię, była mama pani Teresy, Eugenia. Wówczas już 30-letnia kobieta z mężem i rodziną mieszkała w Lendzie Wielkim.

Dlaczego tak smutny los spotkał rodzinę Stachurskich? W dokumentach IPN, jak opowiada pani Podolak, są informacje świadczące o tym, że donos na rodzinę złożył ówczesny proboszcze parafii w Kłoczewie o nazwisku Kosmulski. Możemy się domyślać, że mogło chodzić o współpracę Jana z partyzantami  Na strychu w rodzinnym domu schowana była radiostacja. Korzystał z niej ukrywający się u gospodarzy i zatrudniony jako pomoc rolna, radiotelegrafista. Henryk należał do Gwardii Ludowej, organizacji zbrojnej Polskiej Partii Robotniczej.

Po wojnie dom i majątek w koloni Czernic mama pani Teresy sprzedała nowemu właścicielowi.

Podziękowania

Artykuł powstał dzięki współpracy „Twojego Głosu” z Powiatową Biblioteką Publiczną i jej dyrektorem Wojciechem Niedziółką. Dziękujemy za pomoc w realizacji materiału.

Napisz komentarz »