Ludzie

Przejął kuźnię po bracie i ojcu

Opublikowano 26 stycznia 2016, autor: Łukasz Prusak

Kazimierz Gogacz dorzuca koksu do palenisko. Po spodem już tańczą czerwone iskierki. Wszystko musi się dobrze rozgrzać. Praca w kuźni rusza

Mały drewniak przy szosie w Brusowie pozornie nie wyróżnia się niczym szczególnym. To jednak niezwykłe miejsce. Surowe, prawdziwe, nie lukrowane. Kuźnia Kazimierza Gogacza stoi tu od 60 lat. Pracował w niej najpierw jego brat, potem ojciec, a teraz właśnie pan Kazio. Ten emerytowany nauczyciel przedmiotów zawodowych z ryckiego „Mechanika” o kowalstwie mógłby opowiadać godzinami. – Trzeba dbać, żeby tradycja nie zaginęła – mówi Gogacz podkładając do ognia.

 

Fach w rękach

Tradycje związane z kowalstwem sięgają w rodzinie Gogaczów czasów przedwojennych. Prekursorem zawodu był Julian Gogacz – stryj pana Kazimierza. Miał papiery mistrzowskie. Po wojnie przyjął „na termin” (praktykę – red.) Jana Gogacza – starszego brata pana Kazimierza. Jan, który dziś ma 80 lat i mieszka w Rykach, podłapał o co chodzi w kowalstwie. Zdobył papiery czeladnika, a po latach mistrza. Kiedy w połowie lat 50-tych wyszedł z wojska zdecydował, że zajmie się pracą z żelazem.

W 1956 roku rodzina kupiła starą kuźnię od Henryka Jaronia z Sarn. Gogaczowie ją rozebrali i wozem przewieźli do Brusowa. Stała się miejscem pracy dla Jana. Na brak roboty nie mógł narzekać. Jak opowiada pan Kazimierz, brat produkował wozy konne. Wtedy taki kosztował nawet 12 tys. zł. To równowartość sześciu krów. – Wozy były albo na hołoble (w zaprzęgu jednokonnym 2 dyszle połączone rzemieniami z chomątem – red.), albo na pojedynczy dyszel, gdzie koń szedł z boku – mówi Gogacz. Do zadań kowala należały też takie prace jak naprawa pługów, bron, kieratów. – I oczywiście podkuwanie koni. Taką podkowę trzeba było wykonać, a potem przybić. Zazwyczaj podkuwało się na dwa kopyta – wspomina pan Kazimierz. Tak najczęściej kute były konie furmanów, którzy po Rykach wozili węgiel.

 

Naloty „skarbówki”

Biznes się kręcił. Ale jak to w komunie, wszystko co prywatne nie spotykało się z przychylnością władzy. Kazimierz Gogacz opowiada, że jego brata cały czas nękała skarbówka. A to kontrole, a to domiary, a to mandaty. – Tak gnębili brata, że po jakimś czasie zrezygnował. Pojechał w Polskę – mówi Gogacz. Kuźnia nie została jednak pusta. Już oczywiście nie z taką intensywnością, ale pracował w niej ojciec Jana i Kazimierza – Władysław Gogacz. Trudnił się rolnictwem, a kowalstwo, którego nauczył się podpatrując pracę syna, traktował jako zajęcie dodatkowe. Zawsze jakiś grosz wpadł. Pan Władysław pracował do póki starczyło mu sił. – Tata zmarł w 2009 roku. Miał 99 lat. Tego samego roku odszedł stryj Julian. Miał 97 lat – opowiada pan Kazimierz.

 

W kuźni

Z racji tego, że to właśnie on został na ojcowiźnie, odziedziczył kuźnię. Wcześniej, jako dzieciak, podpatrywał ojca i pomagał mu w pracy. Po jego śmierci przeją zakład. W 2011 roku zmodernizował go. Kuźnia zyskała betonową posadzkę. Trzeba było też wymienić kilka spróchniałych belek w drewnianej konstrukcji. Ale w znakomitej większości elementy budynku i jego wyposażenie zostały niezmienione. Nadal w centralnym miejscu stoi duże kowadło, które ma pewnie 80 lat. Po prawej stronie od wejścia jest ręczna wiertarka do metalu. No i oczywiście palenisko. Tylko, że już z dmuchawą na prąd. Ta ręczna leży na strychu. Aby uzyskać odpowiednią temperaturę do pracy kowal musi rozpalić ogień do 1100 stopni Celsjusza. Można to uzyskać tylko w wyniku spalania kalorycznego koksu. Minus jest taki, że przy rozpalaniu w środku strasznie się dymi. Ale do wszystkiego się można przyzwyczaić.

 

Ogień gaśnie

Pan Kazimierz wyjmuje z paleniska rozżarzony metalowy pręt. To zwykły drut zbrojeniowy.  Wystarczy kilkanaście minut. Parę uderzeń młotkiem i powstaje zgrabny, dobrze wyprofilowany pogrzebacz. Jeszcze tylko szybkie chłodzenie w śniegu, Gotowe. Żar na palenisku zaraz wygaśnie. Opowieść o kowalstwie się kończy. Będzie odżywać za każdym razem, gdy pan Kazimierz otworzy drzwi do kuźni, albo kiedy spełni swoje małe marzenie. Chce obok zakładu stworzyć mini wystawę narzędzi i sprzętów, którymi niegdyś pracowali kowale. Trzymamy kciuki, żeby się to udało.

 

 

1100 stopni Celsjusza

do takiej tempery kowal nagrzewa palenisko, żeby móc dowolnie formować metal

Napisz komentarz »