Ludzie

Człowiek, który chmurom się nie kłaniał

Opublikowano 23 lutego 2016, autor: Łukasz Prusak

Mieszkający w Dęblinie Stefan Czerwonka przez wiele lat był jedynym skoczkiem spadochronronowym, który ma na swoim koncie ponad 5 tysięcy skoków

Urodzony w 1932 roku weteran wspomina, że za małolata nie planował związania przyszłości ze sportem spadochronowym. W liceum w Opolu często z kolegami chadzał na tamtejsze lotnisko wojskowe, żeby podziwiać samoloty. Wtedy wpadła mu myśl, żeby zająć się lotnictwem. Wtedy jeszcze nie wiedział, że jego „przyjacielem” stanie się spadochron.

W czasie wojny pan Stefan został wywieziony wraz z rodziną na roboty do Niemiec. Pracował m.in. przy myciu łodzi podwodnych. – Dawali nam do jedzenia suchy chleb i zupę brokułową. Czasem kucharz dał nam resztki z tego, co nie zjedli panowie oficerowie – opowiada.

W 1950 roku Czerwonka trafił do wojska. Marzył o tym, żeby zostać pilotem. Nie został, bo był zbyt szczery. Zanim trafił w kamasze, jak każdy rekrut, musiał przejść rozmowę. Już taki jest, że nie owija w bawełnę. Skarżył się wojskowym, że jego wuja Sowieci uśmiercili w Katyniu (po latach okazało się, że spoczywa w Kozielsku). Czerwonka został jednak w wojsku. Służył w pułku bombowym. Naprawiał silniki w samolotach, potem był jeszcze mechanikiem uzbrojenia.

„Cholernie się bałem”

Trwało to do czasu, kiedy poznał porucznika Józefa Wiśniewskiego. To on zaproponował Czerwonce zmianę zawodu. – Słuchajcie szeregowy, potrzebuję kogoś do spadochroniarni – powiedział oficer.  W 1952 roku, w wieku 20 lat, Czerwonka skoczył pierwszy raz. Z wysokości 800 metrów. – Cholernie się bałem – wspomina. – Postawiłem wszystko na jedną kartę i skoczyłem. Po trzech sekundach usłyszałem dźwięk otwierającej się czaszy. To mnie uspokoiło. Trzeba było mieć sporo siły, żeby sterować takim spadochronem – opowiada.

Feralny okazał się szósty skok. Pan Stefan miał wypadek. Z impetem uderzył w ziemię. – Ziemia mi tak dołożyła, że mi się odechciało – opowiada. Trauma trwała jakiś czas. Pomału Czerwonka zaczął znów skakać. Dowództwo wysłało go wtedy na kurs instruktorski do Dęblina. Był rok 1953, kiedy pan Stefan pierwszy raz przyjechał do miasta Orląt.

W 1955 roku rozpoczął pracę w cywilnych ośrodkach szkoleniowych. Pracował jako instruktor spadochronowy. Pracował w aeroklubach szczecińskim i wrocławskim. Przez wiele lat związany był z aeroklubem w Krośnie.

Bijąc rekordy Polski

Startował też z powodzeniem w wielu zawodach. We wrześniu 1963 roku w Zielonej Górze zdobył po raz pierwszy mistrzostwo Polski w wieloboju spadochronowym. Drugi raz złoty medal zawisł na jego szyi w 1967 podczas zawodów w Katowicach.

W zawodach w Zielonej Górze pan Stefan ustanowił rekord kraju. Jako pierwszy skoczył z wysokości tysiąca metrów. O dwa kolejne rekordy postarał się 4 lata później, skacząc z tysiąca i dwóch tysięcy metrów. Przy drugim skoku osiągnął tzw. wartość absolutną. To znaczy, że wylądował centralnie w kole zaznaczonym na ziemi, dokładnie w punkcie „zero”.

Tak celne lądowanie było wówczas również rekordem międzynarodowym. Jeżeli chodzi o 32 rekordy Polski w skokach grupowych, to Czerwonka ustanawiał je również w nocy. Wchodził w skład grupy kilku skoczków (od trzech do dziesięciu), którzy skakali z wysokości od 600 do 2000 metrów.

O mały włos…

W czasie skoków zdarzały się także sytuacje niebezpieczne, kiedy pan Stefan musiał korzystać z zapasowego spadochronu. Zawsze dbał o to, żeby był on dobrze złożony. Najczęściej robił to sam i nie dopuszczał żadnego przypadkowego człowieka. Kiedyś na lotnisku w Moderówce odbywał skoki treningowe z koleżanką Antoniną Chmielarczyk. Wyskoczyli w krótkich odstępach czasu. Mieli wykonać akrobację – spiralę. Czerwonka cały czas obserwował Chmielarczyk, ale w pewnym momencie stracił ją z pola widzenia. Kiedy już miał zamiar pociągnąć za uchwyt wyzwalający zorientował się, że znajduje się na skraju czaszy spadochronu koleżanki. Dzięki refleksowi i opanowaniu wyplątał się z linek spadochronu. Byli już na wysokości 200 metrów, ale skok zakończył się szczęśliwie.

Powrót do Dęblina

1967 roku Stefan Czerwonka ponownie przywdział mundur. Trafił na „stare śmieci” do dęblińskiej Szkoły Orląt. W stopniu starszego sierżanta został zatrudniony jako instruktor. Wstąpił do klubu sportowego „Orlęta”. Szczególnie widowiskowy skok oddał w 1969 roku. Na lotnisku w Dęblinie, na wysokości dwóch tysięcy metrów, wyskoczył z An – 2. Otworzył spadochron z tzw. opóźnionym otwarciem. Był to trzytysięczny skok Czerwonki. Na płycie lotniska obserwowały go tłumy. Żeby skok miał też efekt wizualny, pan Stefan miał przyczepione do butów świece dymne. Kręcąc się w lewo i prawo stworzył niepowtarzalny efekt.

Skok numer 5000 Czerwonka oddał w 1978 roku we Wrocławiu. Powiedział po nim, że chciał to osiągnąć, jako pierwszy w Polsce. – Chcę się teraz poświęcić lataniu szybowcami –  powiedział wtedy. Tak też zrobił. Po tym jeszcze 80 razy skoczył ze spadochronem. Zawsze z bezpiecznym lądowaniem.

 

 

5080

razy skakał ze spadochronem Stefan Czerwonka

komentarz »
  1. Jan Romankiewicz 10 kwietnia 2016 16:59 - Odpowiedź

    Drogi przyjacielu życzę zdrowia i Błogosławieństwa Bożego na dalsze lata to ja Jan Romankiewicz co leciałem na spadochronie w Dęblinie jak kamień za twoją przyczyną razem mieszkaliśmy w Dęblinie

Napisz komentarz »